Pierwsza połowa lat 80-tych. Głęboki komunizm, o którego istnieniu miałam jedynie mgliste (jeśli w ogóle jakieś) pojęcie. Sobota, dzwoni budzik. Otwieram oczy. Odświętność już wisi w powietrzu. Jak co tydzień. Szybko zjadamy śniadanie, ubieramy się i biegiem do autobusu. Żeby tylko zdążyć, żeby tylko być na czas, bo zaspaliśmy, jak co tydzień. Pałac Kultury i Nauki stoi dumnie na środku miasta. Jak zwykle na miejscu. Szybko do szatni, zostawiamy kurtki i biegniemy do sali. Śmieszne krzesła wyściełane bordowym materiałem, połączone razem w długi szereg. Trzeba je przytrzymać ręką gdy się na nich siada, bo same się zamykają. I obawa, że mogą mnie przytrzasnąć. Albo, co gorsza, zamknąć się ze mną w środku. Gaśnie światło. Pojawia się magia. Która trwa i trwa. A potem zabawa na środku, na scenie. Możliwość dotknięcia skrzypiec, dotknięcia scenografii, dotknięcia aktora, który przed chwilą był kimś zupełnie innym. …
Czytaj dalej Czytaj dalej