Straszne Zarazy wróciły. Zakradły się po cichutku, po kryjomu. Nikt się ich nie spodziewał. Lato w pełni, w stawie dziadków pojawiły się kijanki, biegaliśmy po łąkach goniąc motyle a upalne popołudnia spędzaliśmy na hamaku czytając książki i popijając babciny kompot. Aż któregoś dnia pojawił się Znak, że oto są. Niewinny katar. Niby nic, no bo kto by się tym przejmował małym katarem, zaraz przejdzie – próbowała bezskutecznie lekceważyć to Matka. Którejś upalnej nocy Miętusa pokaszliwał lekko. W dzień kaszel się nasilił – choć Tata i Babcia twierdzili, że to tylko Matki urojenia. Tedi zaś wesoło raczkował z gilami do pasa. Ale nic więcej. Ani temperatury. Ani złego samopoczucia. Ani innych objawów. Wprost przeciwnie, Bachory pełne życia i energii dokazywały beztrosko i radośnie.
…
Czytaj dalej Czytaj dalej