Mój dom zamieszkały potwory – książki do kolorowania #2
Mój dom zamieszkały potwory. Czają się wszędzie. Tkwią pod samą powierzchnią. Czyhają w każdej szczelinie. Chroboczą, chrupią, szeleszczą i chrzęszczą. Migają rzucanymi przez nas cieniami. Drwią z nas w żywe oczy i z ironicznym spokojem przyglądają się naszym bezowocnym wysiłkom by je wytropić. I nie chodzi tu wcale o Bachory-Potwory.
To żart. Potwór jest, ale tylko jeden. Zamieszkuje kąt w którym trzymamy pralkę. Nikt go nie widział, ale on jest, realnie istnieje. Żywi się skarpetkami. Zjada tylko po jednej z każdej pary. Nie ma znaczenia jak dużo i jak często skarpetki kupujemy. Po jakimś czasie i tak zostajemy z całą szufladą pojedynczych smutnych samotnych skarpetek. Więc potwór istnieje. Innego wytłumaczenia nie ma…
* * *
Miętus powoli wchodzi w wiek, gdy w życiu dziecka zaczynają się pojawiać potwory. Skąd one się biorą? Nie mam pojęcia. Nie czytamy mu książek o potworach. Nie ogląda bajek z potworami. I – biorąc pod uwagę, że do przedszkola chodzi dopiero od tygodnia – stamtąd ich chyba też nie przynosi.
Postanowiliśmy zadziałać z wyprzedzeniem. Z pomocą przyszła ukochana Miętusa – Kicia Kocia.
Kicia Kocia, nie mogąc zasnąć, co wieczór przeszukiwała razem z mamą swoje mieszkanie. I co wieczór upewniała się, że potwora nie ma. Nigdzie. Nawet maleńkiego.
Miętus słuchał i słuchał i słuchał. I coraz mniej Kici Koci wierzył. Kicia Kocia zaczęła tracić autorytet. Zaczęłam się niepokoić. Jak sobie poradzić z dziecięcymi lękami przed potworem? Co robić?
Rozwiązanie było tylko jedno: jak nie możesz wroga pokonać, spróbuj go pokochać. Niewinnie ośmieszyć, rozbroić, oswoić. I odebrać mu nimb tajemniczości.
* * *
Wielka pusta przestrzeń. I, gdzieś w głębi niej, zagubiony mały domek. Delphine Durand zaprasza nas do siebie. Ale od razu się zastrzega „Mój dom wygląda niepozornie. Mój dom nie rzuca na kolana. Naprawdę nic specjalnego”.
Wchodzimy z Miętusem nieśmiało. A tam…
Johny Zgroza gdziekolwiek się pojawi sieje zagrożenie. Antoni Kiszka nie ma podbródka a Berenika Kiełbasa szczerzy zęby. Megaohydna i Maksiszpetna patrzą na nas spode łba. Patrynio i Marynio zajmują się naprawdę strasznymi głupotami. Supergluć spuszcza manto niegodziwcom a pozostałe glucie spokojnie się temu przyglądają, w galotach albo bez.
Spoglądam niepewnie na Miętusa. Przygląda się wszystkiemu spokojnie, badawczo.
A potem zaczyna się wkręcać coraz bardziej.
Najpierw niewinny uśmiech. To tu, to tam. A potem zaczyna się chichrać na głos. Mi też trudno ukryć rozbawienie. Bo Śmierdzikula. Bo Gluciowaty Gluć. Bo handlarz brzydkich słów sprzedaje wielkiego głupola, któremu cuchną nogi. Bo w komnacie potworów siedzi ich całą zgraja – potwór włochaty, potwór lepki, potwór cuchnący i potwór, który nie gada z parówkami. I potwór głupi, złośliwy a do tego wąsaty.
Fajna kreska. Stonowane kolory. Dyskretny, nienachalny ale czytelny dla
dziecka i dla dorosłego humor. Mały kwadratowy format. Niewielka
książeczka wypełniona aż po brzegi.
* * *
„Mój dom” Delphine Durand to książka, która nie daje się jednoznacznie zaklasyfikować. Książka obrazkowa? Komiks? Książka z zadaniami zapraszająca dzieci do kreatywnej pracy?
Przypomina trochę patchwork. To chyba najlepsze określenie…
I nie wiem jak ją czytać. Przyzwyczajona do Mamoko i Ulicy Czereśniowej próbuję śledzić poszczególne postaci i ich historie. Trochę się udaje. Razem z Mustafem szukamy jego buta. Przyglądamy się Potargańcowi i jego problemom z czupryną. Poszukujemy razem z Panem Bławatkiem jego zaginionego kota. Ale tylko trochę…
Autorka raz po raz sobie z nas drwi. A raczej z naszych dorosłych schematów i przyzwyczajeń. Skromna okładka i kilka pierwszych stron zapowiadają spokojną oniryczną opowieść snutą jak mgła. A tymczasem, nagle, znienacka, niezapowiedzianie atakuje nas natłok elementów, wielość postaci. Szukamy narracji, nawet mikronarracji, ale jest ich raptem kilka. Większość postaci po prostu się pojawia. Na chwilkę. Poznajemy ich i dalej nic się nie dzieje. Jak w katalogu dziwnych stworów.
OK, myślę sobie, to taka książeczka do pośmiania się dla dzieci. A tymczasem pojawia się smutna postać, której nikt nie lubi i nikt nie zauważa. I pokój, w którym kryje się bezkres, wszystkie sny, których się nie pamięta, pomysły, na które nikt jeszcze nie wpadł i rzeczy, które być może istnieją aczkolwiek nie ma takiej pewności.
I to nie koniec naszych zaskoczeń. Książka-patchwork zamienia się w książkę z zadaniami do rysowania. Durand zaprasza dzieci do własnej twórczości. Ostatnie cztery strony zamienia małych czytelników w autorów.
Zamykam książkę. Patrzę na nią niezdecydowana. I sama nie wiem, co o tym myśleć.
Ale Miętus wie! Otwiera znowu i studiuje dokładnie Glucie. Znowu się śmieje. I znowu dopytuje. On jeszcze nie wie, że książka powinna opowiadać jakąś historię. On jeszcze nie wie, że powinna mieć jasno określonych bohaterów. On kupuje „Mój dom” w całości. Bez zastrzeżeń. Z uśmiechem na twarzy.
I dalej przerabiamy temat potworów. Oswajamy je. I już chyba trochę lubimy.
Ale i tak na wszelki wypadek wrzucamy wieczorem Potwory do Szafy 🙂
Wpis powstał w ramach projektu „Przygody z książką:
17 thoughts on “Mój dom zamieszkały potwory – książki do kolorowania #2”
Kiedy zaczęłam czytać Twój wpis, myślałam, że będzie poświęcony "Domowym duchom" duetu Ugresic/ Chmielewska (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/94645/domowe-duchy). Jeśli nie znasz, to polecam. Kupiłam tę książkę z myślą o sobie, a skończyło się na czytaniu z moją siedmioletnią córką i analizowaniu, które z duchów zamieszkują nasz dom.
Super mi się podoba ta książka. Chciałabym ją wziąć do ręki i pooglądać, a także prześledzić losy bohaterów. W pewnym momencie miałam przesyt mamokowych historii i poszukiwań, ale po półrocznym (no gdzieś tak) detoksie, chyba znowu jestem gotowa 😀
Fajne te potwory. Młoda jest teraz na etapie- boję się spać bo są potwory, więc musimy sobie póki co darować takie cuda 🙂
Hmmm ciekawa pozycja. Aż nie wiem co o niej myśleć. Postaram się gdzieś na żywo rzucić na nią okiem.
No ale jak to jest możliwe, że ja nie znałam tej książki? 😉
Potwory do szafy to chyba najbardziej zgrana planszówka w naszej kolekcji. Część elementów jest nawet nieco przeżuta przez ząbkującą dawno temu Kluskę.
To koniecznie sięgnij po „Duszki, stworki i potworki” Doroty Gellner. Czytałam ją córce własnie żeby odczarowac pewne strachy.
Intrygująco i pięknie, ciepło napisane 🙂 nie znałam tej książki. zaskakująca!
Świetna ta książka 🙂 Już nie mogę się doczekać, jak moja córka trochę podrośnie i będziemy mogły razem ją czytać/oglądać;)
Wyglada bardzo ciekawie. U nas temat potworow nie pojawia sie, ale zapamietam na wszelki wypadek. 🙂
Jaka ładna ta książka 🙂 I oswaja potwory! Mamy ten temat na tapecie. Czytamy książeczkę, w której chłopczyk ma swojego potwora pod łóżkiem i nie może bez niego zasnąć. Kiedy ten postanawia się kiedyś wybrać na ryby, przychodzą potwory zastępcze. Co jeden to śmieszniejszy. Chłopczyk nie jest zadowolony, bo są za mało straszne… Trochę nam ta książeczka pomaga, a dodatkowo stosujemy czarodziejską wodę w psikaczu, którą aplikujemy w podejrzanych kątach 🙂
Genialna grafika, po prostu genialna! Coś czuję, że to książka, którą możnaby oglądać godzinami. 🙂
Oj można można 🙂
mamy te książkę i ją uwielbiamy!
Naprawdę świetna książka, uwielbiam takie! Szczególnie, że oswojenie strachu to jedna z podstawowych umiejętności, którą powinniśmy zdobyć. W poprzednim odcinku Przygód jedna z mam podpowiedziała córce, żeby rysować strachy i powstało coś bardzo podobnego do tej książki 😀
Jestem zdania, trochę jako psycholog, a trochę jako mama, że potwory i strachy pojawiają się zawsze, to kwestia rozwojowa, nie związana z tym, co dziecko ogląda, czyta albo słucha. Bardzo fajnie, że znaleźliście tę pozycję, także dla nas, wpisuję na listę przyszłościową i jak tylko potwory pojawią się i u nas, najpierw poznamy ich dom, a później wpakujemy do szafy 😛
Ciekawe czy są jakieś badania międzykulturowe na ten temat…
Mijałam ją wielokrotnie na półkach w ksiegarni. Chyba nie poświęciłam jej wystarczająco dużo uwagi. Czarująca.
Nie znałam tej książki, ale bardzo mnie zaintrygowałaś. Będę chciała to zmienić.