Miętus fotografem #2 czyli słów kilka o sprzęcie

Otworzyliśmy z Tatą Chłopców pudełko, wyciągamy powoli zawartość i… pełne zaskoczenie. Oczekiwaliśmy zabawki, takiej, która co prawda potrafi robić zdjęcia, ale jest jednak zwykłą zabawką. A tymczasem wyjęliśmy z pudełka prawdziwy aparat fotograficzny, solidny sprzęt, który co prawda można używać podczas zabawy, ale jest przede wszystkim jednak aparatem fotograficznym.
* * *
Po Waszych prośbach mejlowych postanowiliśmy napisać kilka słów więcej o aparacie Miętusa.
Nazywa się Vtech Kidizoom Twist Plus. Jak na aparat fotograficzny dla dzieci jest całkiem wypasiony: ma 2 megapiksele, 4-krotny zoom cyfrowy, kolorowy wyświetlacz z tyłu, wbudowaną lampę błyskową i pamięć wewnętrzną. Więcej danych technicznych na stronie producenta – KLIK.



Ale to wszystko jest nieistotne, bo:
- ma obracany obiektyw, którym można robić selfie z czego Miętus namiętnie korzysta, bo nic fajniejszego niż robić najgłupsze miny do aparatu gdy nikt nie marudzi „no uśmiechnij się ładnie! schowaj język! no, zrób normalną minę w końcu! nie szczerz zębów!”
- można nim kręcić filmiki i nagrywać same dźwięki (jak dyktafon) – nie wiedzieć czemu to ta ostatnia funkcja bardzo Miętusowi przypadła do gustu, w efekcie cały czas chodzi i drze się do aparatu udając, że śpiewa
- ma kolorowe filtry (zmienia się je kręcąc „obiektywem”) a dzięki nim można oglądać świat w tęczowych barwach
- i najważniejsze: ma miliard efektów specjalnych do zdjęć, nagrań dźwięków i filmików – może je wybrać przed zrobieniem zdjęcia, a można potem w aparacie nałożyć na zrobione zdjęcia wybrane efekty. A to oznacza niekończącą się zabawę w dorabianie matce wielkiego nosa (jakby ten, który ma był za mały!), wykrzywianie i tak już niezbyt prostej sylwetki ojca, przyklejanie babci wąsów a dziadkowi korony na głowie. Efektów jest tak dużo, że Matka ich zupełnie nie ogarnia i nie jest w stanie ich policzyć. Co więcej niektóre z nich można nakładać na siebie (np. matce z wielkim nochalem można założyć okulary na głowę i dorobić serduszka w tle). Doczytała Matka, że dodatkowe efekty można sobie za darmo ściągnąć z internetu, ale zupełnie nie ma takiego zamiaru, bo i tak jak na jej gust jest ich dla 3-latka zbyt dużo 🙂 Poniżej drobna próbka:


Nasz aparat potrafi robić jeszcze masę innych rzeczy. Matka niedawno zobaczyła, że można na nim grać w gry (taki rodzaj prostszego PSP), ale stara się je ukryć przed synem, bo jest jeszcze za mały. Niestety wszystko jest kwestią czasu, a biorąc pod uwagę obrazkowe proste menu, istnieje ryzyko, że czas ten lada chwila nastąpi. Są też funkcje ewidentnie skierowane do starszych dzieci – efekty specjalne, które można wykorzystać do kręcenia filmików, zabawy w zmienianie nagranych głosów, tworzenie albumów fotograficznych opatrzonych własnymi dźwiękowymi komentarzami czy w końcu robienie animacji. O tym jednak nic więcej nie napiszemy, bo jeszcze ich nie zgłębiliśmy.
Dla rodziców być może istotne będzie też to, że aparat Vtech ma wbudowaną pamięć wewnętrzną ale można ją sobie rozbudować wkładając dodatkową kartę pamięci. Jest też wejście USB i kabelek, żeby ściągnąć dzieła malucha na komputer i potem podziwiać w rodzinnym gronie na większym monitorze patrząc jednocześnie jak ów maluch puchnie z dumy mówiąc: to ja! to ja zlobiłem! popatrz, ale ładne, plawda?

Aparat Vtech Kidizoom używamy od ponad dwóch tygodni, nadal Miętusa go uwielbia. Sprawdza się super. Odkryliśmy jednak w tym czasie, że ma też pewne słabe strony:
- w komplecie jest tylko opaska na rękę, w przypadku małych dzieci przydałaby się zawieszka na szyję, bo choć aparat ma mocną solidną oprawę, to wolelibyśmy nie testować upadku na beton; Tata Chłopców twierdzi jednak, że dobra „smycz” wystarczy, można więc sobie z tym problemem poradzić we własnym zakresie
- wbudowana pamięć wewnętrzna jest wystarczająca do zrobienia zdjęć nawet na długim spacerze ale jeśli młody człowiek odkrył w sobie żyłkę filmowca to może być zawiedziony, że po 10 minutach filmowania pamięć się zapełnia; dodatkowa karta pamięci (trzeba oddzielnie dokupić albo wyjąć z własnego aparatu telefonicznego) rozwiązuje problem
- aparat ma słabą stabilizację obrazu przy filmowaniu tzn obraz skacze gdy robimy film na przykład miotającym się dzieciom
Biorąc pod uwagę jednak wszystkie za i przeciw, szala przechyla się zdecydowanie w kierunku ZA. Zamiast kolejnej zabawki, którą dziecko po kilku dniach rzuci w kąt, otrzymujemy kawał całkiem porządnego sprzętu, który „rośnie z dzieckiem”, z gadżetami, jakich nie oferują „zwykłe” aparaty fotograficzne. Dziecko ma masę radości, rodzic kilka porządnych chwil oddechu dla siebie. Ale taki aparat to też fajny sposób na wspólne spędzanie czasu, pozowanie sobie, wygłupianie się przed obiektywem, naukę obserwowania otaczającego świata i naukę fotografowania, rozwijanie dziecięcej wrażliwości i kreatywności.
Choć Matka przyznaje szczerze, że i tak najbardziej chyba lubi te chwile, gdy podłączamy aparat do komputera i na dużym ekranie podziwiamy dzieła Miętusa. Bo nie zdjęcia są najpiękniejsze, nie filmiki, które młody kręci, nie piosenki-wygłupy. Ale jego mina, gdy oglądamy je razem. Ta duma malująca się na jego twarzy, że to on, on sam to wszystko zrobił…
A o tym, skąd w ogóle wziął się pomysł na aparat fotograficzny dla dziecka i co robi z nim małe dziecko przeczytacie w pierwszej część – Miętus fotografem #1

