Straszne Zarazy i Wakacje nad polskim morzem

Najpierw zaatakowały nas Straszne Zarazy. W ciągu półtora miesiąca nawiedzały nas w różnych konfiguracjach 3 ostre zapalenia uszu, które przerodziły się w 2 przewlekłe zapalenia uszu, 2 nawroty atopowego zapalenia skóry, 1 angina, 1 złamana noga, 1 anemia i 1 poinfekcyjne zapalenie stawu biodrowego. Matka, kuśtykając o kulach, w pocie czoła podawała 4 antybiotyki, 2 sterydy i miliardy witamin, kropli do nosa i syropków na kaszel. Odciągała tony gili, pocieszała, głaskała, nosiła na rękach, gotowała zupki na wzmocnienie i czytała, czytała, czytała Bachorom. Zdeterminowana by utrzymać Maluchy choć przez chwilę pod kołdrą, wyciągała specjalne zapasy książkowe i kompulsywnie wyszukiwała nowe wspaniałości w internetach. W końcu, za radą Babci, cała rodzina uciekła od Strasznych Zarazów nad morze. Polskie morze.
* * *
Bałtyk nie przywitał nas przyjaźnie. Temperatura poniżej 15 stopni, pochmurne niebo, wiatr urywający głowy. Ale twardo dzień w dzień zabieraliśmy Bachory na plażę. I siedząc skuleni za parawanem, zakutani w swetry, polary, czapki, kurtki i kalosze, okryci kocami czekaliśmy aż wywieje z nas całe Zło.
I o dziwo wywiało.
* * *
Gile zniknęły, uszy zaczęły słyszeć, gardła przestały boleć a zdrowe nogi dzielnie pokonywały długie dystanse po piaszczystych plażach. Bachory jak to Bachory, bez względu na aurę, kopały w piasku, budowały zamki i kąpały się w morzu. Miętus, zyskawszy kompana w postaci energicznego i nieco nieposkromionego acz przesłodkiego Kuzyna, uczył się asertywności, polubił bieganie i spędzanie czasu w inny sposób niż na kocyku z książką w ręku. Tata Chłopców doświadczył jak to jest karmić Tadka Niejadka dniami i nocami. I o dziwo znalazł na niego sposób. Ciotka traciła nerwy próbując ujarzmić to całe Zoo i marząc o ciepłych krajach. Matka zaś, po chorobowych niepokojach, została z toną wspaniałych znalezisk książkowych, którymi będzie się tu sukcesywnie dzielić.






