Kolorowe Miasta – książki do kolorowania #3

Kolorowe Miasta – książki do kolorowania #3

Dawno dawno temu Matka oszalała. Stało się to w zamierzchłych czasach. Gdy w sklepach były gołe półki. Gdy każde dziecko marzyło o chińskiej gumce. Gdy szczytem szpanu były wypukłe naklejki, a pachnące niemieckie kolorowe długopisy i odblaskowe flamastry stawały się obiektem westchnień całej klasy. Wszyscy czytaliśmy w tych czasach to samo – najpierw „Misia”, potem „Świerszczyki” i w końcu „Płomyk” lub „Płomyczek”. Lata to były 80-te.

I wtedy właśnie, któregoś pięknego dnia, Matka, za sprawą przypadkowego prezentu, oszalała. Oszalała na punkcie „Wesołych Minut”. Neurotycznie kupowała za swe skromne kieszonkowe wszystkie ukazujące się zeszyty. A potem godzinami kolorowała, rozwiązywała krzyżówki, łamała głowę nad łamigłówkami i gubiła się w labiryntach.

* * *

Czasu minęło wiele, ale słabość pozostała. A pamiętając własny ówczesny niedosyt zaczęła Matka kompulsywnie kupować dla swego potomstwa wszystkie tego typu pozycje, które wpadły jej w rękę. Miętus na szczęście podzielił Matki fascynację i z dziką radością zamalowywał i zaklejał naklejkami kolejne wciąż strony. Pewnego dnia, gdy wyrzucała Matka kolejny zabazgrany ręką dziecka zeszycik, tknęły ją wyrzuty sumienia. No bo ileż można wyrzucać! Trzymać w domu setki broszurowych książeczek z dziesiątej jakości kolorowankami też nie ma gdzie. A lasy giną.

Postanowiła więc Matka zmienić taktykę. I zamiast kupowania kolejnych (dość paskudnych, przyznajmy to szczerze) zeszycików postanowiła rozejrzeć się, czy nie ma przypadkiem na rynku czegoś, co starczyłoby na dłużej. I co choć trochę cieszyłoby oko.

I odkryła Matka kilka niezwykłych pozycji. I zadziwiła się, że tak fajnie, i mądrze, i pięknie można dziecko do rysowania zachęcać. I wyrzucać nie trzeba wcale, nawet gdy pomazane ręką dziecka, ale wprost przeciwnie – zachować dla potomności koniecznie! A niektórych pozycji to w ogóle szkoda Bachorom w ręce oddawać. Więc Matka kitra po kątach na przyszłość, bo dzieci za małe, bo Miętus pomaże a Tedi zeżre. A czasem, po kryjomu, sama koloruje.

A ponieważ miało być na blogu o pięknych książkach i o magii dzieciństwa to postanowiła Matka podzielić się swoimi odkryciami i zrobić pierwszy tematyczny cykl – cykl poświęcony książkom do kolorowania i wybranym zeszytom/ książkom z zadaniami do rozwiązywania (przyznam od razu szczerze, że nie wiem jak nazwać tę kategorię książek a fakt, iż wiele z nich to pozycje niezwykle oryginalne i wyłamujące się tradycyjnym konwencjom, wcale ale to wcale zadania nie ułatwia).

* * *

Na pierwszy ogień idą „Kolorowe Miasta/ Coloured Cities” – książka niezwykła pod wieloma względami.

Raz, że duży format (większy od A4). Dwa, że pięknie wydana – sztywna pół-twarda oprawa, szyty grzbiet, gruby mięsisty papier, świetna wyklejka (lubicie takie drobiazgi, prawda? my bardzo!). Trzy, to książka dwujęzyczna, polsko-angielska, książka międzynarodowa.

Ale najważniejsze – „Kolorowe miasta” to nie jest zwykła książka do kolorowania. Powstała z współpracy wydawnictwa Tashka i galerii IllustrateYourself, która skupia i promuje grafików, ilustratorów, malarzy z całego świata. To książka stworzona przez 14 artystów z 6 różnych krajów, z których każdy poproszony został o narysowanie swojego miasta na 4 stronach. Mamy tu więc 14 mini-rozdziałów pokazujących 14 różnych miast, a każde miasto jest do pokolorowania. Jest Lublin, Łódź, Kazimierz Dolny, Katowice, Warszawa, Toruń, Poznań, Kraków. Jest też Jeonju, Sydney, Melbourne, Ankara, Ryga i Londyn. Przed każdym „rozdziałem” jest krótki wstęp – wywiad z autorem ilustracji i krótki opis miejsc, o których chcieli nam graficznie opowiedzieć. Wszyscy odpowiadają na te same pytania, wszyscy dostali te same zadania. A jakże różne odpowiedzi, jakże różne podejścia do tego, jak pokazać swoje miasto, jak różne kreski! Prosty a świetny pomysł, bo taki układ dodatkowo uwypuklił przeróżne artystyczne osobowości.

* * *

Czym są „Kolorowe Miasta”?

Otwiera Matka książkę. I podróżuje przez różnie miasta, różne kraje. W Łodzi jest Manufaktura i Piotrkowska, każdy to wie. W Krakowie Szewczyk Dratewka wypycha owcę i zanosi ją smokowi, a król siedzi na Wawelu i obmyśla plan ratowania miasta. W Warszawie Syrenka dumnie pręży swą pierś a Barbakan rości pretensje do bycia prawdziwym zabytkiem. W Katowicach babcia gotuje obiad dla wnuków a pewien górnik dokopał się do piekła. W Sydney Matka podziwia operę i noworoczne fajerwerki. W Ankarze przygląda się jak sprzedawca zachwala na bazarku swój towar.

Matka siedzi w fotelu i podróżuje. I szybko okazuje się, że ulubionym jej miejscem jest Jeonju w Korei Południowej, Jeonju o którym wcześniej nigdy nie słyszała (ach ta ignorancja!). Spadziste dachy, cisza, spokój, pustka. I śnieg padający z nieba. Pięknie tu, naprawdę pięknie.

Każdy z ilustratorów inaczej pokazuje swe miasto. I nie chodzi tylko o to, że autorzy mają różne style rysowania, różne kreski. Każdy z nich inaczej podszedł do zadania. Są tacy, którzy pokazują najbardziej charakterystyczne budynki i zabytki. Są tacy, którzy opowiadają o legendach lub pokazują codzienne życie. Są i tacy, którzy opowiadają nam o swoim świecie, wspomnieniach z dzieciństwa, najważniejszych dla nich miejscach, widokach, które z niewiadomego powodu najsilniej utkwiły w ich głowach.

Czym więc są „Kolorowe Miasta”? Albumem z rysunkami młodych artystów? Książką do kolorowania? Artbookiem? Subiektywnym przewodnikiem po ciekawych miejscach na całym świecie? Zbiorem legend? Pretekstem do rozmowy z dzieckiem o niezwykłości świata, różnorodności miejsc, zwyczajów, ludzi? I o tym, że choć mieszkamy obok siebie, to każdy widzi ten świat inaczej? A może wszystkim po trochu?

* * *

„Kolorowe Miasta” prowokują. I prowadzą z nami niemą dyskusję. Bo czy ta Warszawa to moja Warszawa? To moje miasto? Czy Kraków, który pamiętam ze szkolnych wycieczek i z zimowych wypadów do teatru, to ten sam Kraków co na rysunkach? Hmm, chyba niezupełnie. Co ja bym pokazała, żeby opowiedzieć innym o moim mieście? Co Wy byście pokazali?

* * *

O tym, co wydawca pisze na temat książki „Kolorowe Miasta” możecie przeczytać TU

„Kolorowe Miasta/ Coloured Cities”
Ilustracje: Przemek Surpiko Surma, Marcin Xulm Surma, Robert Romanowicz, Marta Szudyga, Paweł Pyzik, Jieun Park, Marcin Poprostu Gręźlikowski, Adam Quest, Christopher Corr, Ingrida Picukane, Katarzyna Kołodziej, Paweł Zawiślak, Jakub Mazetant, Adam Pękalski.
Wydawnictwo: Tashka i IllustrateYourself.com
Okładka: półtwarda
Liczba stron: 140
Format 24,5 x 32 x 1,4cm
Wiek: 5+

Wpis powstał w ramach projektu „Przygody z książką:

8 thoughts on “Kolorowe Miasta – książki do kolorowania #3

  1. "Miętus pomaże a Tedi zeżre" he he, skąd ja znam ten tok myślenia 😛 Mam nawet dwie kolorowanki dla tych dużych dzieci i z upodobaniem jak tylko mogę je koloruję. Kolorowe Miasta to jednak coś innego, bliżej dzieci jednak i moim zdaniem to bardzo dobry pomysł, gdzieś sobie zanotuję, że coś takiego istnieje, niech no tylko młodzież nauczy się rysować 😀

  2. ilustracje nie szczególnie mi się podobają, ale idea i fakt, że między obrazki wplecione zostały opisy – bardzo!
    dobrze znając problem "paskudnych zeszycików", ale też kilka pozycji, które doskonale zająć ich miejsce, niecierpliwie czekam na kontynuację cyklu

  3. Szalenie ciekawy trop. a Z Wesołymi Minutami, aaaaaaa!!! przeniosłam się na chwilę w zamierzchłą przeszłość – ja też kochałam te zeszyty i mama mi je kupowała garściami. do dziś pamiętam, ech! dziękuję za przypomnienie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *