Kredki miodem pachnące

– O, a nasze dzieci takimi kredkami rysują – mówi Pani Dyrektor opowiadając rodzicom kandydatów o przedszkolu. I tłum rodziców ciekawie nosy wścibia w małe wiklinowe koszyki, w których leżą dziwne kolorowe klocki.
– O! Ach! Suuuper! – kiwają twierdząco głowy rodziców nad owymi kolorowymi kawałkami czegoś pochylone. I każdy marzy, by to jego dziecko dostało się do tego najlepszego z najlepszych przedszkola. A skoro najlepsze przedszkole, to i kredki dla przedszkolaka na bank też najlepsze. Myślą pewnie te wszystkie pochylone głowy.
– Tym? – pyta ze zdziwieniem Matka trącając paluchem niezbyt wyględne brudnawe kolorowe cosie. Niezbyt to chyba wygodne do rysowania. I niezbyt piękne te kolory. Dziwadła jakieś i tyle. Przelatuje Matce przez krnąbrną głowę myśl. Przecież to kredek nawet nie przypomina.
* * *
Miętus do rysowania nie pałał miłością. Delikatnie mówiąc.
Pisać – tak, lubi, choć pisze znanym sobie tylko alfabetem. Malować farbami – uwielbia. Ale od kredek i flamastrów uciekał jak diabeł od święconej wody.
Matka martwiła się trochę. Mała ręka do rysowania nienawykła. Artykuły piśmiennicze źle trzyma a w tym wieku powinna już trzymać dobrze. I jak to będzie, jak Miętus do placówki opiekuńczo-wychowawczej pójdzie, a rysować nie będzie chciał. I jak to będzie z rozwojem jego prawej półkuli mózgowej. Zamartwia się Matka. I sposobem próbuje syna do rysowania zachęcić. A Miętus nie chce. A kredkę bądź flamaster trzyma tak:

* * *
Minęło pół roku.
– Mamo, porysujemy? – pyta Miętus któregoś dnia. Matkę zatyka z zaskoczenia. Czyżby to pozytywny wpływ owej najlepszej na świecie placówki opiekuńczo-wychowawczej, do której Miętus ochoczo od jakiegoś czasu pomyka? Matka patrzy i własnym oczom nie wierzy.
* * *
Niebieskie metalowe pudełko. Matka otwiera delikatnie wieczko i… zapachniało miodem.
W środku kolorowe prostokąty. Przypominają raczej kawałki plasteliny – myśli Matka. I wącha. Mmmmm…

– O! Moje kredki! Takie jak w przedszkolu – Miętus wyciąga łapkę i zabiera pudełko. Matka spogląda na syna i znów zatyka ją z zaskoczenia. Miętus bowiem kredkę trzyma tak:

Kredki-kostki robią u nas w domu niebywałą wręcz karierę. Bachory pokochały rysowanie. Zabazgrują pracowicie każdy wolny skrawek papieru. Zabazgrały całą ryzę, którą Tata przyniósł pewnego deszczowego dnia. Zabazgrały, ekhm, stolik i krzesła. Miętus próbował zabazgrać ręce Tediemu, a Tedi dla odmiany próbował kredkę zjeść (łatwo się domyślić, że Matka, cierpiąca na chroniczną hipochondrię i neurotycznie bojąca się wszelkich alergenów, pracowicie wydłubywała fragmenty kredki z dziecięcej paszczy a potem szorowała małemu gadowi zęby. Na szczęście nic się nie stało. Może więc gad nie ma na wosk pszczeli uczulenia?).
Kredki służą do budowania kolorowych wież, domów i mostów. Kredki służą do ustawiania ich w kolorowe szeregi (jak domino) i eksperymentowania czy popchnięcie jednej, spowoduje upadek całego szeregu. Kredki służą do malowania jajek na Wielkanoc – wychodzą boskie, niestety zdjęć nie pokażę, bo Bachory razem ze swym ojcem wszystko zjadły nim Matka się ogarnęła (inspirację Matka zaczerpnęła z bloga Myszki Agaty więc możecie tam sobie obejrzeć – KLIK). Kredki służą do miliona różnych prac plastycznych, wielu różnorodnych technik, których jeszcze nie zdążyliśmy wypróbować – KLIK, KLIK i KLIK. Ale przede wszystkim do rysowania.

No więc siedzimy sobie. Miętus rysuje. Matka, jak wariatka, wącha sobie kredki. A Tedi po cichutku porywa jedną, po czym chichocząc wniebogłosy ucieka przed ojcem, który próbuje mu ją siłą wyjąć z paszczy. I tak w kółko. I tak codziennie prawie. Wąchanie, rysowanie, uciekanie. Wąchanie, rysowanie, uciekanie.
* * *
Matka już kiedyś nieśmiało je na blogu pokazywała – KLIK.
Kredki – kostki woskowe Stockmar, bo o nich tu mowa, są w całości wykonane z naturalnych produktów, głównie z wosku pszczelego (stąd ten zapach! to nie jest jakiś sztuczny aromat tylko zapach prawdziwego miodu!). Nie porażają urodą w pierwszej chwili. Kolory wyglądają jakby były dość ciemne, a poszczególne odcienie – bardzo do siebie zbliżone. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom! Barwy na papierze są przepiękne, mocno nasycone i urozmaicone.

Prostota sześciennej formy jest dobrze przemyślana. Rysując krawędzią uzyskujemy wyraźne, „ostre” i intensywnie kolorowe linie. Rysując całą powierzchnią – kolory delikatniejsze, idealne do wypełniania większych powierzchni (kto raz spróbuje namalować nimi niebo, zrozumie co mam na myśli). Woskowość sprawia, że poszczególne kolory łączą się ze sobą, przechodząc jedne w drugie i tworząc w ten sposób zupełnie nowe odcienie. Łatwo jest je podobno także zmyć – wosk rozpuszcza się w tłuszczu, więc wystarczy porysowany przedmiot przetrzeć szmatką lub wacikiem lekko nasączonym np. zwykłym olejem rzepakowym.

Nietypowy kształt tych kredek nie tylko pozwala rysować różnymi krawędziami i powierzchniami, ale przede wszystkim zmusza małą rączkę do prawidłowego sposobu trzymania. Miętus z Tedim rysuje, a Matka cieszy się, że ćwiczą obaj odpowiednie ułożenie swych małych paluszków i trenują mięśnie ręki, które potem tak potrzebne będą do pisania. Przyzwyczajenie drugą naturą 🙂 Obaj Chłopcy sięgając po „zwykłe” kredki trzymają je automatycznie także w poprawnej pozycji.
Testujemy je w domu od równo dwóch miesięcy. I choć używane tak intensywnie, niewiele ich ubyło. Matka, jak prawdziwy detektyw, odkryła jednak ich dwie wady:
– Pierwsza to taka, że drobinki kredek osiadają na nich przez co, po pewnym czasie, kredki wyglądają jakby były brudne. Jest na to jednak prosty sposób – ponieważ tłuszcz rozpuszcza wosk, wystarczy przetrzeć je wacikiem z odrobiną oliwy i znów wyglądają jak nowe
– A po drugie, ciężko je w Polsce dostać. Nie ukrywajmy, to produkt niszowy, tylko dla wtajemniczonych. Ciocie z Miętusowego przedszkola podpowiedziały, że kupują je u Myszki Agaty – KLIK, stąd pochodzi też nasz komplet. Nie wiem czy gdziekolwiek indziej w Polsce są dostępne.
* * *
– Mamo, zobacz, nalysowałem tatę – Miętus z dumą pokazuje swe dzieło.
– Acha, no fajny ten tata – mówi Matka ukrywając swą lekką konsternację – a te kolorowe kreski w tym kółku to co to jest?
Miętus patrzy zaskoczony – To jest mózg psecież, a to są taty myśli, widzisz?

I Matka sama nie wie, czy bać się przenikliwego spojrzenia syna, który myśli ludzkie podgląda, czy tego, że Tata w głowie ma chyba lekki chaos.
* * *
Matka widziała już różne kredki – kredki kamyki, kredki stożki, kredki trójkątne. Ale te kostki Stockmar to najdziwniejsze kredki jakie Matka widziała. I najfajniejsze zarazem. Świetne kredki dla przedszkolaka.
I ten zapach…
* * *
Kredki – kostki woskowe Stockmar. Do kupienia u Myszki Agaty




20 thoughts on “Kredki miodem pachnące”
Nigdy takich nie widziałam, nie wiem, czy Tosia chciałaby nimi rysować, ale zapamiętam je i może kiedyś kupię komuś w prezencie;)
O kurczę! Nigdy nie widziałam takich kredek!! Moja córka średnio z rysowaniem, za to uwielbia kolorować, ale nie wiem czy małe elementy takim kredkami dałaby radę 🙁
Jeśli są to takie bardzo małe elementy, jak w kolorowankach dla dorosłych to pewnie lepsze będą kredki ołówkowe albo cienkopisy. Ale jeśli to typowe kolorowanki dla dzieci to te kostki moim zdaniem spokojnie dadzą radę. Też się bałam, że po pewnym czasie krawędzie wszystkie się zaokrąglą i nie da się rysować precyzyjnych linii, ale okazało się, że nie ma z tym kłopotu.
Są naprawde wspa wspaniałe kupcie a przekonacie się mój syn bardzo lubi nimi kolorować zarówno dla dzieci niecierpliwych jaki dokładny dokładny.
Są naprawde wspa wspaniałe kupcie a przekonacie się mój syn bardzo lubi nimi kolorować zarówno dla dzieci niecierpliwych jaki dokładny dokładny.
Czego to teraz nie wymyśla. Jeszcze nie widziałem takich kredek. Musze konicznie przetestować z dziećmi.
Wyglądają nieco dziwnie, wiele osób się krzywi, jak patrzy na ich przedziwny kształt. Ale są super! Nam się o wiele lepiej sprawdzają niż kredki-kamyki tak popularne na różnych blogach
Jak to ładnie ujęłaś, kredki służą do budowania mostów 🙂
Też! 🙂
Ale ostatnio robiliśmy nimi magiczne 2-warstwowe rysunki przy pomocy tych kredek, wyszło bosko, mój syn był zachwycony 🙂
Jestem mamą 4 latki i kazdego dnia przekonuje sie jak malo wiem o produktach dla dzieci
ja też! gdyby nie przedszkole Miętusa to pewnie bym o tych kredkach nigdy nie usłyszała, bo są bardzo niszowe – nie są nigdzie reklamowane, nie piszą o nich najpopularniejsi blogerzy. pewnie dlatego, że sprowadza je do Polski tylko jedna malutka firma… ale masa jest takich fajnych produktów dla maluchów, których nie widać bo nie ma ich w smykach 😉
Super. dzięki za podpowiedź. wlaśnie mam temat kredek na tapecie 🙂
DZIKAJABLON polecam 🙂 są zupełnie inne niż wszystkie znane mi kredki, a ponieważ Wy robicie sporo warsztatów dla dzieci, to warto je sobie chociaż obejrzeć 🙂 fajne jest też to, że można ich użyć do wielu różnych technik i uzyskuje się wtedy najróżniejsze, czasem zaskakujące efekty a maluchy to uwielbiają 🙂
Na pierwszy rzut oka pomyślałam, że to jakiś wymysł. Ale nie… to całkiem przemyślana zabawka. Nie są może najtańsze, ale zastanawiam się, czy nie sprawić takich juniorowi.
To prawda, do najtańszych one nie należą, ale z drugiej strony są bardzo wydajne i na długo starczają 🙂
Pierwszy raz słyszę o takich kredkach, bardzo ciekawe………..
O rany! Milion kredek widziałam, ale takich jeszcze nie. Jaki fajny wynalazek!
Noooo, fajny fajny 🙂 <3
Świetne są te kredki. Jeszcze takich nie widziałam, ale człowiek jak wiadomo uczy się przez całe życie 🙂