Wakacje na wsi

A lipiec pachniał malinami. Powietrze falowało od gorąca. Cisza. Tylko brzęczenie owadów, których Matka panicznie się boi. I radosne wrzaski dzieci.
* * *
Dziadkowie przeżyli najazd. Czwórka Bachorów w podobnym wieku. I pies, którego każdy chciał wyprowadzać na smyczy. A pies jeden i smycz jedna. Niedobrze. Powód do nieszczęśliwości gotowy. I jeden basen, do którego chłopcy skakali piszcząc niemiłosiernie i niemiłosiernie ochlapujące Dziadka. Babcia otwiera komputer by zrobić codzienny przegląd prasy. Co tam panie w polityce. A tu figa z makiem, bo jeden chce pić, drugi siku, Tedi usiłuje zjeść po kryjomu kawałek kory a Hanulek koniecznie musi do taty bo nikt inny tylko tata jest najkochańszy na świecie. Miętus, zafascynowany wężem ogrodowym, radośnie sika lodowatą wodą na wszystkich dookoła. I na dom. I na okna, co to Baba godzinę temu pracowicie umyła i wytarła, by smug żadnych nie było. A tu jeszcze obiad dla tylu osób trzeba zrobić, wór ziemniaków obrać, pamiętać, że ten nie może jeść tego, inny innego. A potem zgraję całą na spacer do lasu wyprowadzić, i na pole, na łąkę. Niech się szarańcza wybiega, wyszaleje, to spokój będzie i spać szybko pójdą. Myślą dziadkowie naiwnie. I znów pies tylko jeden i smycz jedna. I powód do nieszczęśliwości kolejnej gotowy. Bo trzy pary rąk się wyciągają, i każda chce, i każda twierdzi, że to jej kolej. I tylko Tedi, ze stoickim spokojem, obserwuje to wszystko z wysokości swojego wózka i próbuje po kryjomu zeżreć zeschły liść, który do niego przyfrunął.
Cóż, Dziadkowie chcieli wnuki to mają.

* * *
Z samego rana zanurzaliśmy bose stopy w trawie. Była zimna i wilgotna od rosy. Wystawialiśmy buzie do promieni słońca, których tak nam brakowało nad morzem. Właziliśmy Dziadkowi w maliny. Wyżeraliśmy agrest prosto z krzaka. Podlewaliśmy kwiaty i sprawdzaliśmy codziennie jak rosną, podpatrywaliśmy mrówki, kijanki zmieniające się w żaby, próbowaliśmy złapać motyla (na szczęście bez skutku, bo jak Matka pomyśli z czego powstaje motyl to jej się robi słabo), szukaliśmy czterolistnej koniczyny, uciekaliśmy przed osami, macaliśmy patykiem biedronki i pająki i bezskutecznie poszukiwaliśmy sowy, której Tata Chłopców kilka lat temu zbudował budkę (budkę? raczej wielką budę!) na drzewie. Maluchy integrowały się sensorycznie. Poznawały świat zupełnie inny niż w upalnym, zakurzonym mieście. Tedi sam na własną rękę rozszerzał sobie dietę o trawę i igły sosnowe, które pracowicie Matka próbowała wydłubać mu z paszczy. Mchu na szczęście się brzydził.
Spokój. Radość,. Beztroska. Pełnia szczęścia.
5 thoughts on “Wakacje na wsi”
Najlepsze co może być dla dzieci to taka beztroska zabawa na trawie! Sama dobrze wspominam weekendy spędzane na wsi 🙂
Do tej pory wspominam te cudowne czasy, kiedy moglam spedzac dwa beztroskie miesiace na wsi u dziadkow. Niezapomniane przezycia!